Radomsko: Kto nas będzie woził?
Jesień w radomszczańskim MPK będzie bardzo gorąca. Kierowcy zapowiadają, że będą się zwalniać z pracy, bo w innych firmach można zarobić nawet kilka razy więcej – pisze Dziennik Łódzki. Na razie odeszły trzy osoby, cztery oficjalnie przyznają, że rozważają możliwość odejścia. Niezadowolonych jest jednak znacznie więcej. A to znaczy, że problemy dopiero się zaczną. Kierowcy nie owijają w bawełnę, mówiąc o swojej pracy. –Już nie ma kto jeździć. Zlikwidowano jedną linię „0”, pasażerowie narzekają, ale co mamy zrobić? Człowiek wstaje o 4 rano, wraca do domu o 18. To jest życie? Pracujemy w soboty i niedziele, o urlopie można zapomnieć –wyliczają. –Po wakacjach, gdy zwiększy się liczba linii autobusowych, będzie jeszcze gorzej. Wrzesień będzie bardzo gorący w MPK.
W firmie potrzeba około 50 kierowców. Obecnie jest ich tylko 40. To już za mało. Wszystko przez niskie zarobki. Kierowca na 2 tys. zł brutto musi w Radomsku popracować w godzinach nadliczbowych, szczęściarze mogą liczyć na prowizje ze sprzedaży biletów. Goła pensja kierowcy nie przekracza tysiąca zł. Nic dziwnego, że ludzie z MPK to łakomy kąsek dla prywatnych firm, szukających doświadczonych kierowców. Na dodatek prywaciarze proponują już na wejściu, kwoty kilka razy większe. Wybór mają duży, bo kierowcy MPK czują się przez swą firmę wykorzystywani.
–Podchody do naszych kierowców robiło także MPK z Częstochowy. Kusili zarobkami i to wyższymi o kilkaset złotych. Tam kierowca na rękę dostaje ponad 2 tys. złotych –przyznaje Roman Szczekocki, prezes radomszczańskiego przedsiębiorstwa. –Tyle że z Radomska trzeba dojechać, więc to są dodatkowe koszty, były nawet rozmowy o wynajęciu busów dla ludzi, którzy zdecydowaliby się na pracę w Częstochowie. Ale temat na razie ucichł.
Dariusz Węgrzyński, szef NSZZ Solidarność 80, od 18 lat za kółkiem, potwierdza, że sprawa przyschła tymczasowo. –Niskie zarobki zniechęcają ludzi do pracy u nas. Co z tego, że atmosfera w firmie jest dobra, robota pewna, skoro człowiek pracuje za tysiąc złotych –mówi. –Koledzy robią więc dodatkowe uprawnienie i szukają innych możliwości. Albo dorabiają, albo uciekają z MPK. Ja pracuję tu jeszcze tylko dlatego, że uległem namowom obecnego prezesa.
Szczekocki przyznaje, że jedynym sposobem na zatrzymanie kierowców są jego osobiste dobre kontakty z nimi. –Znam niektórych od ponad 20 lat. Oni też mnie znają, mają do mnie zaufanie. Ale brakuje mi argumentów w rozmowach. Cały czas im powtarzam, że w MPK będzie lepiej, że będą podwyżki –opowiada prezes. –Mówię: dajcie nam czas do jesieni, jeszcze wytrzymajcie. Ale ci młodsi są niecierpliwi. Odchodzą. Jeśli dojdzie do tego, że kierowcy zaczną grupowo zwalniać się z pracy, to będzie koniec firmy.
Anna Milczanowska, prezydent Radomska, liczy, że emocje kierowców opadną i rozmowy o podwyżkach przebiegać będą bez nerwów. –Wiem, że w prywatnej firmie kierowcy mogą zarobić nawet kilka razy więcej. Ale nie mogę rozmawiać z nimi pod presją. Muszę spotkać się z radą nadzorczą, prezesem –mówi pani prezydent. –Miasto już dokłada do spółki rok w rok 2,5 mln zł. Nie może być też tak, że damy kierowcom pieniądze, zabierając je komu innemu. Szansą dla MPK jest strefa inwestycyjna.
Tyle że na to trzeba jeszcze poczekać. A kierowcom się spieszy. –Czekamy, co przyniesie wrzesień, jakie wtedy będą wyniki finansowe –mówi Szczekocki. –Od nich uzależniona będzie wysokość podwyżek. Bo te na pewno będą. Na razie MPK zamierza zlikwidować już od września jedną z linii podmiejskich, do Kobiel Wielkich.