Polak czwarty na Setra Grand Prix 2004!
Polacy w czołówce najlepszych kierowców w Europie!
W dniach 1-3 kwietnia 2005 r. na torze w Nürnburgring w Niemczech odbył się konkurs Setra Grand Prix 2005. W szóstej edycji imprezy wzięło udział 120 kierowców autokarów z Europy i Ameryki Północnej, a zwycięzcą został nieoczekiwanie Szwed (do tej pory wygrywali tylko Niemcy i Austriacy) – Thomas Isaksson z firmy Ramkvillabuss (zdobywca 822 punktów), który został pierwszym nie niemieckojęzycznym zwycięzcą Setra Grand Prix. Drugi był Roland Haller, właściciel firmy Hasler-Reisen z Hallstadt (805 punktów), a trzecią pozycję zajęła Maike Wiltfang (802 pkt.) z Lenningen – co jest również wielką sensacją tegorocznych zawodów. Trzeba podkreślić, że w konkursie startowały tylko cztery kobiety – wszystkie z Niemiec (panie zajęły miejsca 3, 56, 63 i 110) i dlatego sukces Frau Wiltfang zasługuje na szczególne uznanie.
To jednak nie był koniec niespodzianek… Największą i najprzyjemniejszą dla nas był doskonały start polskich kierowców, którzy w rywalizacji z kierowcami autobusów z całej Europy i USA osiągnęli w generalnej klasyfikacji fantastyczne rezultaty. Mirosław Bobczuk z firmy MAK-Agrosil-Tourist z Zamościa zajął czwarte miejsce (798 pkt.), a Krzysztof Kierat – szef katowickiej firmy Euroservice był 38 (746 pkt.)! Warto podkreślić fakt, że oba wyniki są najlepszymi rezultatami osiągniętymi przez Polaków startujących w Setra Grand Prix. A przed przyjazdem do Nürnburgring nikt z naszej reprezentacji nie spodziewał się, że odniesiemy aż tak wielki sukces. – „Nastawiałem się na miejsce w połowie stawki i taki wynik byłby dla mnie bardzo satysfakcjonujący. A tu taka niespodzianka!” – mówi Mirosław Bobczuk z firmy MAK-Agrosil-Tourist z Zamościa, który stale jeździ na linii Zamość-Londyn na Setrze S415HD.. – „Rzeczywiście nasze oczekiwania przed konkursem były raczej skromne. W końcu w tych zawodach bierze udział 120 najlepszych kierowców, którzy codziennie jeżdżą Setrami po całej Europie – dodaje Krzysztof Kierat – Ja od czterech lat rzadko zasiadam za kierownicą autobusu – większość czasu zajmuje mi prowadzenie firmy i dlatego liczyłem gdzieś na 80 miejsce. A jest 38. Bardzo mile mnie to zaskoczyło i jestem naprawdę dumny ze swojego rezultatu.”
Rzeczywiście w trakcie podróży z Polski do Niemiec nikt nie mówił o możliwości zajęcia wysokiego miejsca – np. w pierwszej dwudziestce i raczej wszyscy traktowali Setra Grand Prix jako formę weekendowej zabawy. Takie nastawienie wynikało z prostego faktu – żaden z naszych kierowców specjalnie nie trenował przed tymi zawodami i biorąc pod uwagę dochodzące do nas informacje – m.in. o specjalnych eliminacjach w Rosji czy doskonałej znajomości zasad konkursu przez Niemców – nie dawaliśmy sobie większych szans. – „Ponadto należy wspomnieć o liczbie kilometrów pokonywanych przez takich silnych konkurentów jak: Turcy, Portugalczycy czy Hiszpanie, którzy jeżdżą znacznie więcej niż my – dodaje Dominik Mokrzycki z EvoBus Polska, który był opiekunem naszej grupy. Wynika to z braku rozwiniętej sieci kolejowej w tych krajach. Wydawało nam się, że z takimi kierowcami, którzy rocznie przejeżdżają miesięcznie ponad 30.000 km nie mamy większych szans…”
A tu proszę – byliśmy o krok od zajęcia miejsca na podium, a w klasyfikacji drużynowej zdecydowanie wygraliśmy w naszej grupie, w której rywalizowało 21 kierowców z 11 krajów: Bułgarii, Rosji, Słowenii, Czech, Litwy, Łotwy, Chorwacji, Grecji, Turcji, Francji i oczywiście Polski . W tym zestawieniu Mirosław Bobczuk był pierwszy, a Krzysztof Kierat – trzeci. Rozdzielił ich Grek – Theodorom Karamitros (7. miejsce w klasyfikacji generalnej z 791 punktami), a pierwszą grupową piątkę zamknęli Litwini – Daneks Capars (43. miejsce w klasyfikacji generalnej z 744 punktami) i Maris Keiss (52. miejsce w klasyfikacji generalnej z 731 punktami). Zobaczmy teraz po kolei, jak Polacy spisywali się w poszczególnych konkurencjach.
Manewrówka najważniejsza
Podczas Setra Grand Prix najwięcej punktów można zyskać lub stracić na placu manewrowym – a właśnie od tej konkurencji grupa D z Polakami (łącznie było pięć grup) rozpoczęła zawody. Do ich dyspozycji była Setra S415 HD z silnikiem MB OM 457 LA o mocy 354 KM współpracującym z manualną, 6-biegową skrzynią MB GO 190. Organizatorzy przygotowali dla kierowców autobusów trudny tor przeszkód, na który składało się 7 specjalnych zadań:
• Parkowanie do zatoczki tyłem (najczęściej tutaj kierowcy przewracali ustawione z boku pachołki lub za głęboko cofali i „nadziewali” się na stojący czujnik);
• Najazd na rampę z trafieniem punktowym (zbyt duża szybkość najazdu powodowała, że niektórzy przejeżdżali włącznik);
• „Krzywa Setry” – czyli jazda po łuku ze strącaniem drewnianych pachołków (tutaj ważne było, żeby nie przewrócić pomarańczowych słupków stojących w odległości ok. 20 cm od strącanych pachołków);
• Brama (rzadko kto tutaj przycierał bokiem o słupek);
• Rondo (również dość łatwa konkurencja – trzeba było tylko uważać na początku z wejściem w zakręt miedzy ciasno ustawionymi słupkami);
• Przejazd nad przeszkodą (tutaj chodziło o to, aby wziąć położone na torze opony między koła i ich nie dotknąć);
• Omijanie przeszkody (bardzo ważna konkurencja – można tutaj było stracić sporo punków. Chodziło o najechanie na rozwidlenie dwóch torów z prędkością minimalną 40 km / h i w ostatnim momencie odbić w lewą lub prawą odnogę – w zależności od sygnalizacji świetlnej. Jadąc dość szybko trzeba było mieć dobry refleks i szybko zadecydować, w którą drogę skręcić. Jak ktoś jechał za wolno – nie pokazywało się zielone światło i przejazd był nieważny);
• Stawanie na linii (niby nietrudna konkurencja, ale ustawiona zaraz za poprzednią stacją i dlatego kierowca musiał mocno naciskać na pedał hamulca, aby zatrzymać się przodem pojazdu równo na wysokości namalowanej na drodze linii).
Spiesz się powoli
Cały przejazd na placu manewrowym był na czas, ale jak powiedział nam Krzysztof Kierat: – „Nie wolno było się spieszyć. Tutaj liczyła się przede wszystkim precyzja – lepiej było jechać wolno i dokładniej wszystko wykonywać. Mnie niestety zgubiła zbyt duża prędkość przy najeździe na rampę, przy pierwszym pachołku na „krzywej” a potem przy końcowym zatrzymaniu się na linii. Potwierdza się stare powiedzenie: „spiesz się powoli.”
Poza tym Polacy podchodzili do zręcznościowej jazdy jako jedni z pierwszych. Członkowie innych grup mogli podejść i zobaczyć co ich czeka. Dodatkowym utrudnieniem dla polskich kierowców były ich wysokie numery startowe w grupie – 2 i 3. Przed nimi jechał tylko Bułgar – Atanas Trenov, który ewidentnie preferował agresywny styl i raczej nie był wzorem do spokojnej jazdy – zajął ostatecznie 86 miejsce…- „Na pewno poszłoby nam lepiej, gdybyśmy mogli zobaczyć przedz startem, jak inni wykonują kolejne zadania. A tak to oni patrzyli, jak my się męczyliśmy i potem starali się uniknąć naszych błędów. Cóż, zawsze ktoś musi być pierwszy…” – podsumował Mirosław Bobczuk.
Jednak mimo tych przeciwności Polacy spisali się na placu manewrowym doskonale. Mirosław Bobczuk zajął tutaj 4. miejsce i zdobył 390 pkt. I właśnie ten rezultat zapewnił mu końcową świetną pozycję. Również Krzysztof Kierat wykonał tutaj dobrą robotę zajmując 21 pozycję, co dało mu 350 punktów. Warto przypomnieć, że najlepszy ze wszystkich Szwed – Thomas Isaksson pokonał wszystkie przeszkody bezbłędnie i uzyskał maksymalną ilość punktów – 400 (dodajmy, że najwyższą notę uzyskała też pani Maike Wiltfang). W kolejnych konkurencjach Isaksson i Wiltfang zajmował już dalsze pozycje – w granicy 20-63, co wskazuje na to, że kluczem do osiągnięcia ostatecznego sukcesu w Setra Grand Prix jest bezbłędne wykonanie manewrów.
Fontanny
Po „zręcznościówce” przyszedł czas na bezpieczną jazdę, gdzie kierowcy musieli się wykazać zdolnością radzenia sobie w krytycznych sytuacjach – podczas pokonywania ostrych zakrętów na mokrej powierzchni. W tym celu wykorzystano specjalne tory w Nürnburgring, które są stale nawadniane (zraszaczami steruje elektroniczny system) i doskonale nadają się do treningu poślizgów. Tutaj kierowcy zasiadali za sterami trzyosiowej Setry S416HDH z silnikiem MB OM 502 LA o mocy 435 KM, współpracującym z automatyczną, 12-stopniową skrzynią ZF AS-Tronic. Tym kolosem ważącym ponad 20 ton trzeba było pokonać cały czas nawadniany tor w formie koła w jak najkrótszym czasie, a następnie wjechać na plac, na którym tuż przed autobusem włączano trzy rzędy fontann. Trzeba było wykazać się nie lada refleksem, żeby je wyminąć i nie wjechać w strumienie wody. Sędziowie – dzięki zainstalowaniu w pojeździe specjalnych kamer – zwracali uwagę na to, czy pojazd nie wyjechał z wyznaczonego toru jazdy i nie wpadł w niekontrolowany poślizg. Najlepszy był tutaj Austriak – Hans Bacher z firmy Bacher-Touristick (146,4 pkt) oraz Włoch Hubert Rabensteiner z Silbernagl – zdobywca 144,4 punktów w tej konkurencji. Polacy zajęli tutaj odległe miejsce: Mirosław Bobczuk był 83. (118,4 pkt) , a Krzysztof Kierat – 72. (121,3 pkt).
– „Wychodzi brak jakichkolwiek treningów w Polsce na podobnych torach – podsumowuje Krzysztof Kierat. – A takie doświadczenie jest naprawdę bardzo ważne. Kiedy człowiek czuje, że nie ma żadnej kontroli nad pojazdem, który sunie w bok po mokrym asfalcie, wtedy pojawia się dystans do swoich umiejętności. Teraz wiem, co może mnie czekać, gdy np. podczas deszczu będę musiał manewrować przy dużej szybkości na autostradzie.”
Czas na lekarza
Po zaliczeniu „Bezpiecznej jazdy” na zawodników czekał sztab lekarzy z fabryki Setry w Ulm. Mimo wcześniejszych obaw uczestników nocnych rozmów przy piwku wyniki nie miały żadnego wpływu na punktację. Chodziło o przeprowadzenie podstawowych badań, dzięki którym kierowcy mogli poznać swój stan zdrowia. Zmierzono im ciśnienie, puls, poziom cukru we krwi i cholesterol. Ważnym elementem „wizyty” była profesjonalna prezentacja, co należy robić podczas zasłabnięcia pasażera. Na manekinie pokazywano jak należy przeprowadzać masaż serca oraz sztuczne oddychanie. Dla naszych kierowców nie było to nic nowego, ale takiej nauki nigdy dość.
Ekonomiczna jazda na torze Formuły 1
W końcu stanęliśmy na torze Formuły 1. Ale w odróżnieniu od pożerających paliwo lśniących bolidów, kierowcy autobusów mieli inne zadanie – spalić jak najmniej paliwa. Oczywiście liczył się czas, ale to oszczędność zużycia paliwa była najważniejsza. W dzisiejszych czasach ekonomiczna jazda kierowcy ma ogromne znaczenie dla budżetu firmy transportowej, dlatego można powiedzieć, że ta konkurencja była jak najbardziej o czasie. Kierowy różnie podchodzili do tego zadania – niektórzy korzystali z możliwości rozwinięcia maksymalnej prędkości i sprawdzali, ile fabryka „dała” koni mechanicznych w Setrze S415GT-HD; inni starali się jak najdelikatniej wrzucać biegi i nie przekraczać zielonego pola na obrotomierzu. Najszybsi pokonywali okrążenie o długości 5,2 km w czasie 4 minut 40 sekund, a najwolniejszy czas oscylował w granicach 6 minut. Warto dodać, że za każde włączenie się systemu ESP podczas zbyt gwałtowanie pokonywanych zakrętów – sędziowie doliczali 10 sekund. Punktacja obliczana była wg prostego wzoru: średnia prędkość przejazdu razy 100 punktów podzielić przez średnie zużycie paliwa. Jak się okazało po konkursie – najlepszy ze wszystkich – Antonio de Castro (169,85 pkt) – miał czas 5 minut 37 sekund, średnią prędkość 58 km/h, a jego zużycie paliwa wyniosło 34,15 l / 100 km. Najlepszy z Polaków – Mirosław Bobczuk zajął dobre 41. miejsce (139,56 pkt), natomiast Krzysztof Kierat osiągnął dalszą pozycję – 88. i zdobył 129,85 punktów. „Hm, ciężko jest opisać receptę na ekonomiczną jazdę – mówi Mirosław Bobczuk – Po prostu trzeba czuć autobus. Ogólna zasada jest taka: delikatnie wciskać gaz i jak najrzadziej zmieniać biegi. Na torze było ważne, żeby przed skrętem zająć jak najbardziej zewnętrzną pozycję i dzięki temu jak najłagodniej wejść w zakręt z dobrą prędkością. Jeżeli zakręt byłby wzięty zbyt ciasno – trzeba byłoby mocno wyhamować autobus, aby nie włączył się ESP i nie „dodał” karnych 10 sekund. Całe szczęście, że pierwszy przejazd był próbny – pojechałem w nim jak Schumacher z czasem 4,40 i dwa razy włączył mi się ESP. Jednak przed drugim sędzia poradził mi, żebym tak nie pędził, bo nie do końca o to chodzi. I udało się!” Natomiast drugi z Polaków – Krzysztof Kierat nie był do końca zadowolony ze swojego drugiego okrążenia: – „Podczas pierwszego kółka poszło mi znacznie lepiej – byłem bardziej skupiony. Drugie mi po prostu nie wyszło i jechałem zbyt szybko. Generalnie potwierdza się tutaj zasada – nie prędkość jest najważniejsza.”
Czy ktoś zakładał już łańcuchy?
Ostatnią konkurencją dla naszej grupy było zakładanie łańcuchów. Gdy zapytałem naszych uczestników, czy któryś w swej karierze zakładał łańcuchy na koła autobusu, obaj zgodnie pokręcili przecząco głowami. Nigdy. Jednak takich kierowców była większość, o czym świadczyła ogromna popularność pokazu przed dniem zawodów. Nawet w do dziś niewyjaśnionych okolicznościach zniknęła instrukcja dołączona do konkursowych łańcuchów… Okazało się jednak, że te obawy były nieuzasadnione i ta konkurencja należała do najłatwiejszych. Wystarczyło dobrze zarzucić podane łańcuchy, odpowiednio przełożyć czerwoną linkę i ją zaciągnąć. Wtedy sędzia wyłączał stoper. Podobno najlepszy czas osiągnięty podczas tych zawodów to 8 sekund. Nasi zawodnicy uzyskali czasy w granicy 20 sekund i robili to naprawdę szybko, dlatego coś nie bardzo chce mi się wierzyć w ten wynik, ale może jakiś Norweg czy Szwed rzeczywiście tak szybko uporał się z tym zadaniem. Jak się jednak okazało po zawodach – po raz kolejny nie liczyła się szybkość, ale precyzja. „Dokładnie. A my myśleliśmy, że każda sekunda jest droga, a tu się wyjaśniło, że był jakiś przedział czasowy – być może minuta albo nawet i więcej – w którym trzeba było spokojnie te łańcuchy założyć – mówi Krzysztof Kierat. – No a mnie trochę poniosło i robiłem to zbyt nerwowo. W rezultacie czerwona linka się zaplątała i dostałem minusowe punkty. Szkoda”.
Wieczorna gala
Po ekscytującym dniu nadszedł wieczór. Nikt się nie mógł doczekać ogłoszenia wyników i gdy Werner Staib, odpowiedzialny w zarządzie EvoBus za markę Setra, pojawił się na sali – emocje sięgnęły zenitu. Wcześniej nikt nie znał wyników – nie było nawet żadnych „przecieków”. Polska reprezentacja po zawodach na pewno nie liczyła na wysokie miejsce – Krzysztof Kierat nie był zadowolony ze swojego przejazdu na torze manewrowym, a Mirosław Bobczuk śmiał się, że sforsował fontannę. Dlatego, gdy Werner Staib zaczął wyliczać pierwszą dziesiątkę – bardziej zastanawialiśmy się, czy wygra Niemiec czy ktoś z zagranicznych gości. Gdy ogłoszono, że Mario Lopes z Portugalii zajął piąte miejsce, Dominik Mokrzycki zażartował, że na razie wszystko idzie zgodnie z planem i idziemy na „pudło”… Jak ogłoszono czwarte miejsce – wszystkim po prostu opadły szczęki. Tego się nikt nie spodziewał! Mirosław Bobczuk wstał i pewnym rokiem poszedł odebrać swój puchar. Polak zajął miejsce tuż przed podium – do trzeciego miejsca zabrakło mu 4 punktów… Jednak tego już nikt nie rozpamiętywał i wszyscy cieszyli się z doskonałego miejsca. Dodatkowo naszą radość spotęgowała świetna 38. pozycja Krzysztofa Kierata. W powietrze strzeliły korki od szampanów. Jak podsumował imprezę Werner Staib: – "Grand Prix Setry umożliwia nam stałe podtrzymywanie osobistego kontaktu z przewoźnikami i kierowcami. Jednocześnie, daje ona kierowcom możliwość nabycia umiejętności, które mogą okazać się nieocenione w codziennej pracy." A najważniejsza nauka wyniesiona z tegorocznych zawodów to taka, że pośpiech jest złym doradcą i najważniejsze jest bezpieczeństwo, a potem ekonomia. Gdyby jeszcze można było tak łatwo wdrożyć tą zasadę do codziennej pracy, gdzie zawsze się gdzieś spieszymy…