Płock: Polski Express – od punktu A do punktu B w saunie
Drogę przez mękę przeżyli pasażerowie podróżujący w piątek po południu z Warszawy do Płocka. W autobusie Polskiego Expressu nie działała klimatyzacja. Temperatura wewnątrz pojazdu sięgała wrzenia. A firma pocieszała zdenerwowanych klientów, że w krajach arabskich też jest gorąco, a ludzie jakoś tam żyją. – Wyjeżdżaliśmy z Dworca Centralnego o 16.30. Upał tego dnia panował niesamowity – opowiadają 'Gazecie’ zdenerwowani klienci Polskiego Expressu. – Autobus ruszył, ale kierowca nie włączył klimatyzacji. Rzucił tylko, że się popsuła. Temperatura w autobusie szybko stała się nie do wytrzymania. – Okien nie dało się otworzyć. Prosiliśmy kierowcę, by choć na chwilę otworzył drzwi, cała trasa aż po Łomianki była zakorkowana i wlekliśmy się dwa kilometry na godzinę – dodają nasi rozmówcy. – Ale prowadzący autobus był niewzruszony. Zdesperowani dzwoniliśmy z komórek na policję. Efekt był taki, że kierowca kazał nam na wszelki wypadek zapiąć pasy. Zrobiło się jeszcze bardziej gorąco, a policja i tak się nie pojawiła. Mniej wytrzymali rezygnowali. Kierowca zostawiał ich przy trasie i odjeżdżał. – Z autobusu wysiadła np. matka, która wiozła córkę z Centrum Zdrowia Dziecka. Najgorsze, że ta popsuta klimatyzacja to nie był nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Polski Express świadomie wysłał ludzi w trasę w tej saunie. Jedna z pasażerek opowiadała, że kilka dni wcześniej jechała z tym samym kierowcą, tym samym autobusem. I klimatyzacja nie działała już wtedy. Skontaktowaliśmy się z centralą firmy. I usłyszeliśmy, że mogliśmy przecież jechać PKS-em. Oraz że w krajach arabskich też jest gorąco, a ludzie jakoś tam żyją. Pasażerowie mieli i tak więcej szczęścia niż 'Gazeta’. Przez cały dzień usiłowaliśmy skontaktować się z firmą przewozową i poprosić ją o komentarz w tej sprawie. Bezskutecznie, dwa numery telefonów podane na stronie internetowej Polskiego Expressu milczały jak zaklęte. Zupełnie jak rok temu, kiedy Polski Express bez słowa wyjaśnienia nie podstawił na przystanek w Bydgoszczy autobusu. Albo jesienią ub. roku, kiedy łodzianie też nie doczekali się autobusu i do Warszawy musieli wyruszyć taksówkami. Czy wtedy, gdy płocka policja złapała kierowcę Polskiego Expressu bez prawa jazdy, za to wyprzedzającego na podwójnej ciągłej. We wszystkich tych przypadkach dziennikarze próbowali skontaktować się z firmą, ale po drugiej stronie nikt nie podnosił słuchawki. O radę dla pasażerów, którzy omal nie ugotowali się w autobusie, poprosiliśmy więc w mazowieckim oddziale Inspektoratu Transportu Drogowego. – Pasażerowie kupili bilet. Zawarli więc umowę z przewoźnikiem, że przetransportuje on ich z punktu A do punktu B w określonych w jego regulaminie warunkach – mówi Adam Bielakowski, naczelnik wydziału inspekcji mazowieckiego ITG. – Jeśli jakiś warunek nie został dopełniony, np. klimatyzacja nie działała, klienci zapłacili za coś, czego nie dostali. I mogą dochodzić zwrotu kosztów na drodze cywilno-prawnej. Czyli w sądzie.