Opole: PKS likwiduje połączenia
Od 1 listopada w trzech powiatach zlikwidowano ich aż 31 połączeń autobusów PKS. Dla mieszkańców wsi to dramat. Najgorzej jest w weekendy. Kurs o 13.20. Wanda Lech z Trzebiny jedzie do lekarza w Prudniku. Musi zdążyć z powrotem na 15.30, bo potem już żaden autobus nie jedzie. – 17 października pojechałam na rowerze – opowiada pani Wanda. – A tu jest ruchliwa trasa do przejścia granicznego. Dwa tiry się mijały. Jeden mnie potrącił i uciekł. Drugi kierowca mnie zauważył, wezwał pogotowie. Dwa tygodnie przeleżałam w szpitalu. Policjanci mówili, że mam szczęście. Żyję.
Justyna Nakonieczna musiała się przeprowadzić z Trzebiny do Prudnika. Bo nie miała jak dojeżdżać do pracy i wracać. PKS zlikwidował jej połączenie. – Mąż pracuje na trzy zmiany i jeździ rowerem, nawet w zimie – mówi Maria Stach. – Ja miałam propozycję pracy na trzy zmiany, ale zrezygnowałam. Nie mam zdrowia, żeby w zimie jechać codziennie w deszczu i śniegu. Zaraz bym poszła na chorobowe. Wtedy też by mnie zwolnili. Znajomi ze wsi już się wcześniej dogadali na wspólną jazdę jednym samochodem. Dla mnie zabrakło wolnych miejsc. Córka zostaje w Prud¬niku na trening siatkówki. Wraca 7 kilometrów pieszo, po ciemku, bez chodnika, pobocza, wśród mknących ciężarówek. Każdego dnia boję się o nią i o męża.
– Ludzie płacą sobie za benzynę i podwożą się wzajemnie albo robią sobie zakupy w mieście – mówi Grażyna Ryszka, sołtys Podlesia koło Głuchołaz. – Najgorzej jest w soboty i niedziele, bo w wolne dni nic już nie kursuje. Nie ma jak dojechać do szpitala na odwiedziny, nie ma jak pojechać do rodziny, a u nas we wsi jest bardzo dużo starszych ludzi.
PKS Veolia w Kędzierzynie-Koźlu zlikwidowała od 1 listopada 31 kursów w powiatach: prudnickim, nyskim i krapkowickim. Dyrektor Małgorzata Gutowska-Kluk likwidację tłumaczy przede wszystkim brakami kadrowymi, dotykającymi wszystkich przewoźników.
– Kierowcy wyjeżdżają do Anglii bądź Irlandii w poszukiwaniu lepszych warunków płacowych. Podejmują zatrudnienie w przewozach towarowych – mówi. – Dochodzi do sytuacji, że pracownik nie stawia się rano do pracy, bo właśnie wyjechał lub pracuje już gdzie indziej.
– W ciągu pół roku odeszło od nas 30 ze 160 kierowców – przyznaje Mirosław Heins, kierownik przewozów opolskiego PKS. – Teraz sytuacja się ustabilizowała. Ludzie dostali podwyżki, przyjęliśmy nowych, choć na wiosnę znowu mogą uciec do biur turystycznych. – Niektórzy przychodzą tylko po to, żeby się podszkolić – mówi jeden z pracowników prudnickiego PKS Veolia. – Trudno im się dziwić, dziś każdy szuka lepszych możliwości, wyższych zarobków. A u nas płace rosną, ale tylko tak, jak nam to zagwarantował pakiet socjalny, wynegocjowany trzy lata temu przy prywatyzacji firmy.
Zarząd Veolii wystąpił do władz lokalnych o dofinansowanie nierentownych kursów. Samorządowcy jednak zgodnym chórem mówią, że nie ma podstaw prawnych ani powodów, żeby dopłacać do prywatnego przewoźnika. Odwrotnie, pojawiają się głosy, że jeśli Veolia ogranicza połączenia niedochodowe, to może też stracić stałe i pewne zamówienia – np. kontrakty na dowożenie dzieci do szkół, organizowane przez gminy.
– Do tej pory nie pojawił się u nas ani jeden konkurencyjny przewoźnik, zainteresowany uruchomieniem stałej linii – twierdzi burmistrz Prudnika Franciszek Fejdych. – Jeśli sytuacja się nie zmieni, będziemy ich szukać.
Niektóre samorządy dofinansowują jednak własne miejskie zakłady komunikacji. Burmistrz Otmuchowa np. dopłaca do linii MZK z Nysy na swoim terenie. Wójt Popielowa od 10 lat dopłaca miesięcznie 200 zł opolskiemu PKS-owi do jednego kursu, choć faktyczne koszty jego utrzymania są znacznie wyższe.
– Kiedy zawieszaliśmy nierentowny kurs, to władze Turawy, Ozimka, Prószkowa pisały protesty, żeby 'coś z tym zrobić”. Mieszkańcy grozili pikietami pod urzędem marszałkowskim – opowiada Mirosław Heins. – Ale za tym nie idzie żadna pomoc. Kiedyś zaproponowałem jednej pani sekretarz, że dostanie wszystkie pieniądze z biletów, jeśli zapłaci miesięcznie 12 tysięcy, bo tyle kosztuje linia. Zaraz się rozłączyła.
Zbigniew Dąbrowski z Głuchołaz trzy lata temu otwierał firmę przewozową Fan. Początki były trudne, bo PKS zaraz uruchomił nowe połączenia busem, nieco tańsze. Odjazd zaplanował zaledwie parę minut przed wyjazdem Fana. Dziś Fan prowadzi cztery linie. Nowymi połączeniami w sąsiednich powiatach nie jest jednak specjalnie zainteresowany.
– Uruchomienie nowej linii to wydatek 100 – 150 tys. zł na zakup samochodu. I wojna konkurencyjna z PKS-em – mówi Dąbrowski. – Wolę dowozić ludzi do pracy w dużych firmach, do Opola czy Wrocławia.