Myślenice: Dworzec do zburzenia
Dworzec autobusowy w Myślenicach nie tętni życiem jak kiedyś, ale wbrew pozorom – w zaciszu gabinetów wiele się dzieje. Ważne zmiany mają być wprowadzone jeszcze w tym miesiącu – m.in. stopniowe wyprowadzanie autobusów z dworca – a miniony tydzień także nie był wolny od istotnych decyzji. A zatem, czy to tylko cisza przez burzą? – zastanawia się Gazeta Wyborcza. We wtorek prezes PKS Krzysztof Michalski – jak sam zapewnia – złożył odwołanie od wyroku sądu, który przyznawał rację jednemu z mniejszościowych udziałowców w sporze ze spółką. Chodziło o uchylenie uchwały zezwalającej na sprzedaż działki, na której ma powstać centrum handlowe Galeria Myślenice. Problem w tym, że decyzja trybunału wydawała się dla firmy korzystna, bo stwierdzała jednoznacznie, że 'zdecydowanie się na sprzedaż bez przetargu za cenę niższą o 1,5 mln zł od oszacowania sprzed ponad dwóch lat i o 2,3 mln zł poniżej aktualnej (z lutego tego roku – red.) ceny oszacowania wystarczająco świadczy o godzeniu w interesy spółki’. Przypomnijmy, działka o powierzchni 1,2 ha została sprzedana Galerii Myślenice za 3,5 mln zł.
Przy okazji okazało się też, że niektóre fragmenty uzasadnienia sądu są dla ówczesnego większościowego udziałowca, czyli gminy Myślenice, miażdżące. Trybunał stwierdził m.in., iż 'preferowanie konkretnego nabywcy wskazuje, że przedstawiciele Miasta Myślenice w pozwanej spółce realizowali nie tyle interesy Miasta Myślenice, lecz interesy Galerii Myślenice’, a 'uchwała była sprzeczna z dobrymi obyczajami, gdyż większościowy wspólnik nie może preferować realizacji własnej polityki ze szkodą dla spółki’.
Od tego czasu minął rok i zmienił się właściciel, bo myślenickie przedsiębiorstwo przeszło w ręce MPK Łódź, któremu gmina sprzedała udziały.
Dlaczego obecny prezes PKS odwołuje się teraz od tego wyroku? Na to pytanie Krzysztof Michalski nie potrafi udzielić konkretnej odpowiedzi i woli zostawić je bez komentarza, ograniczając się jedynie do stwierdzenia, że 'z tego wyroku i tak nic nie wynika’. – A jeśli nie byłoby sprzedaży tej działki, spółka mogła zostać postawiona w stan upadłości – mówi prezes.
Dla mniejszościowych wspólników, z których większość dowie się o odwołaniu do sądu z tego artykułu, to kolejna zaskakująca informacja, jakich w ostatnich miesiącach nie brakowało. Najpierw pracownicy poczuli się oszukani po tym, jak w Radzie Nadzorczej znalazło się miejsce dla przedstawicielki gminy – skarbniczki Anity Kurdziel – a zabrakło woli, aby byli tam przedstawiciele załogi, jak dotychczas. Przypomnijmy, że gdy powstawała spółka pracownicza (mniejszościowi wspólnicy wciąż mają ponad 17 proc. udziałów), ta współpraca miała wyglądać inaczej. – Oddaliśmy tej firmie kawał pracy, mamy udziały, ale jesteśmy traktowani jakby nas nie było. Ludzie po 30 latach pracy zarabiają nawet mniej niż 1200 zł. Żyliśmy nadzieją, że może się coś poprawi, ale coraz mniej tej nadziei – mówią pracownicy. – A najgorsze jest to, że nikt nic nie wie i nikt nie przekazuje nam żadnych informacji. Niektórzy z nas prezesa nie widzieli jeszcze na oczy.
– Wiele razy, jako przewodniczący związków, prosiłem o informacje dotyczące spółki. Są one jednak w szczególny sposób dozowane. A o tym, jakie spółka ma plany nie możemy się dowiedzieć, chyba że wtedy, gdy dochodzi do zwolnienia kogoś, tak jak w minionym tygodniu stało się w przypadku ostatniej kasjerki. Kto będzie teraz sprzedawał bilety? To jedna z wielu ważnych kwestii, na które nie otrzymujemy odpowiedzi – mówi Marek Jawor, szef związkowej 'Solidarności’. To właśnie jemu sąd przyznał rację w sporze ze spółką.
Brak informacji potwierdza Zbigniew Jamka, przy poprzednim zarządzie członek Rady Nadzorczej, teraz przewodniczący Rady Pracowników. – Co miesiąc, a przynajmniej co trzy miesiące powinniśmy otrzymywać pakiety informacji na temat stanu firmy. Nie otrzymujemy nic – mówi. – A przecież jesteśmy wspólnikami. Niedawno ponad 100 pracowników podpisało się pod wnioskiem o chęci ewentualnego zbycia udziałów, ale z tego, co wiem, wiele osób z tego grona nie jest tym zainteresowanych.
– Od lutego, kiedy zostałem prezesem, były trzy spotkania z pracownikami – w marcu, maju i na początku czerwca. Każdy mógł też przyjść na Walne Zgromadzenie Wspólników. Staramy się udostępniać księgi i protokoły z posiedzenia Rady Nadzorczej, chyba że – tak jak teraz – posiedzenia od dawna nie ma i protokół nie jest jeszcze zatwierdzony – mówi Krzysztof Michalski. – Uważam jednak, że Rada Pracowników to taki trochę 'dziwny tworek’ z osobami, które nie wiadomo, co robią – dodaje prezes.
– Proszę pozwolić, że nie będę tego komentował. Powtarzam tylko – mimo próśb, nie otrzymujemy informacji na temat planów spółki – mówi Zbigniew Jamka. Tymczasem prezes mówi, że myślenicki PKS – który razem z przedsiębiorstwem komunikacyjnym w Nowym Targu działa w ramach grupy skupionej wokół MPK Łódź – osiągnął 'poziom etatyzacji’, który był założony w programie naprawczym. – Pozbyliśmy się – w sensie ilościowym – pewnego balastu. Obecnie pracuje tutaj ok. 120 osób z ponad 150 jeszcze do niedawna. Np. cały dział księgowości został przeniesiony do Nowego Targu.
To kolejne potwierdzenie, że kierownictwo łódzkiego MPK działa konsekwentnie i – z punktu widzenia interesu własnej spółki – trudno mieć do niego zarzuty.
Czy rozwój wydarzeń oznacza jednak, że będzie następowała stopniowa likwidacja myślenickiego PKS? To perspektywa na razie trudna do przyjęcia, ale… Póki co, szykuje się (albo już jest) spięcie między przedstawicielami PKS a gminą Myślenice. Przy opracowywaniu projektu miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego myśleniccy radni nie uwzględnili stacji paliw, o wybudowanie której stara się spółka na swoim terenie.
– Zakupy paliwa realizujemy przez MPK Łódź, które ma obroty rzędu 100 mln złotych w skali roku. Ceny, które uzyskujemy, są konkurencyjne dla okolicznych stacji i rzeczywiście moglibyśmy być jakąś konkurencją – mówi prezes Michalski.