Łódź: Zamiast jechać z biletem, wraca się do domu z kwitkiem
Bilety w przelotowych autobusach PKS sprzedaje tylko kierowca. Jeśli nie ma wolnych miejsc, niedoszli pasażerowie muszą czekać 24 godziny na następny. – Jak za głębokiej komuny – narzekają. Noc. Dworzec PKS. Grupka ludzi z bagażami czeka na autobus Warszawa-Karpacz. Jest! Ale kierowca bezradnie rozkłada ręce: nie ma wolnych miejsc. Ludzie wracają do domu. Wyjazd w góry trzeba odłożyć do następnej nocy. Może jutro będą wolne miejsca? Może będą, może nie. – Rosyjska ruletka – żali się łodzianka. – Ten autobus jest w normalnym rozkładzie jazdy. Ale kasa w Łodzi nie sprzedaje biletów. Dlaczego w epoce komputerów nie można skoordynować informacji o wolnych miejscach? Zdaniem czytelniczki sprawa powinna być załatwiana od ręki. Pasażer pyta w łódzkiej kasie o bilet do Karpacza. Kasjerka sprawdza w komuterze, czy autobus wyrusza z Warszawy z wolnymi miejscami, czy nie. Będzie ich pięć – sprzeda pięć biletów. Jej koleżanka z następnego miasta na trasie sprawdza, czy po wyjeździe z Łodzi pojazd ma już komplet. Jeśli tak, od razu informuje chętnych, że wszystkie bilety są już sprzedane. – Nie rozumiem też, dlaczego w łódzkiej kasie nie można z góry zarezerwować sobie miejsca w warszawskim autobusie – dziwi się czytelniczka. – PKS tkwi jeszcze w głębokiej komunie. Biletowa 'głęboka komuna’ ma się dobrze w całej Polsce. Wszędzie bilety na przelotowe autobusy kupuje się u kierowcy i wszędzie ryzykuje się, że miejsc nie będzie. – Nie ma takiego systemu komputerowego – mówi Lechoslaw Wejdner, zastępca dyrektora łódzkiego PKS. – Ale nasza izba gospodarcza nad nim pracuje. Nie obiecuję, że na pewno, ale być może będzie już w przyszłym roku. Polska Izba Gospodarcza Transportu Samochodowego i Spedycji zrzesza kilkudziesięciu spośród trzech tysięcy polskich przewoźników. Jej prezes Zdzisław Szczerbaciuk potwierdza, że prace trwają. – Cała Europa ma podobne kłopoty – mówi. – Sprawdzaliśmy, gdzie je rozwiązano. Okazało się, że na Łotwie. Byliśmy tam trzykrotnie. Efekt? Izba ma zamiar kupić od Łotwy licencję na program komputerowej informacji o wolnych miejscach. Będzie kosztować 2-3 mln zł. – Pracy jest mnóstwo – wzdycha prezes. – Na przykład musieliśmy uporządkować pisownię nazw stu tysięcy przystanków w Polsce i stu tysięcy kursów. Każdy przewoźnik inaczej zapisywał nazwy: tu kropka gdzie indziej, tam spacja. Tylko warszawski Dworzec Zachodni w różnych sieciach koputerowych miał 48 wariantów pisowni! Uporaliśmy się z tym kłopotem. We wrześniu zaczynamy akcję. Mamy obiecane pieniądze z UE, część zadeklarowali członkowie izby. Wdrożenie programu zajmie kilka miesięcy. Dzięki niemu będzie można kupować bilety na każdą trasę w każdej kasie. Kasjerzy będą pracować w systemie on line. Mam nadzieję, że uda nam się wdrożyć go do wakacji 2008 r.