Lublin: Jak to było z koncesjami dla busów?
Wątpliwości co do wydawania pieniędzy na delegacje i budzące zastrzeżenia zasady przyznawania koncesji na przewozy – Gazeta Wyborcza opisuje pierwsze wnioski z trwającej jeszcze kontroli w Departamencie Transportu i Drogownictwa Urzędu Marszałkowskiego. – Była bardzo potrzebna. Ośmielam się powiedzieć, że ten departament nie miał do tej pory za sobą tak szerokiej kontroli – mówi Piotr Grabarczyk, dyrektor Departamentu Audytu i Kontroli UM. – Prześwietlamy dokumentację z dwóch ostatnich lat. Jak zaznacza dyrektor, kontrola potrwa jeszcze tydzień. – Później musimy to spisać, przedstawić prawnikom i dokument trafi do zarządu województwa. Sprawa zaczęła się w grudniu, kiedy do Leszka Burakowskiego, dyrektora generalnego UM, trafiło pismo od Mariusza J., byłego pracownika departamentu transportu i drogownictwa. Mężczyzna twierdzi, że miał ofertę łapówki za pozytywne zaopiniowanie wniosku jednego z przewoźników. Tę propozycję miał złożyć właściciel firmy razem z innym pracownikiem departamentu. Mariusz J. został wcześniej zwolniony dyscyplinarnie. Urząd z miejsca wszczął kontrolę. Pracownicy urzędu, którzy ją przeprowadzają, ujawnili 'Gazecie’ nieoficjalne wnioski. Ale przyznają, że łapówek chyba nie udowodnią. – Sprawdzamy głównie dokumenty finansowe. Złapanie kogoś na tym, że wziął łapówkę, jest raczej niemożliwe – wyjaśnia jeden z nich. – Ale i tak jest bardzo dużo wątpliwości. Jedno z zastrzeżeń dotyczy sposobu kontrolowania kursowania prywatnych przewoźników. Urzędnicy zamiast ustawić się w konkretnym miejscu, np. na przystanku i sprawdzać, czy samochody przyjeżdżają według rozkładu, podróżowali cały dzień za busem. – Zastanawiające, dlaczego wybrano taki sposób. Jeździli za samochodem 300 kilometrów. To oczywiście zwiększało koszty.
Kolejna sprawa to sposób wydawania koncesji na obsługiwanie tras. – Zdarzały się przypadki, że jeden przewoźnik przedstawiał długą listę tras, które chciał obsługiwać. Jeździło na nich już wiele firm, a przewoźnik w krótkim czasie dostał zezwolenie. Z kolei inny, który chciał uruchomić linię na trasie gdzie nie ma żadnych regularnych kursów, czekał miesiącami i ostatecznie mu odmówiono – relacjonuje urzędnik. Zastanawia go też, dlaczego nigdy nie było rzetelnych badań, jakie naprawdę jest zapotrzebowanie na poszczególnych trasach: – Trzeba pamiętać, że tu w grę idą wielkie pieniądze. Jest ogromna konkurencja.
Na Lubelszczyźnie jest ok. 300 prywatnych firm przewozowych. Urzędnicy marszałka opowiadają, że między firmami dochodzi do przebijania opon, a nawet podpaleń. W grudniu zeszłego roku w Dorohusku spłonęły dwa busy i dwa autobusy jednej z firm. Policja uznała, że to podpalenie.
Naszego rozmówcę intryguje jeszcze jedna sprawa. Chodzi o nierozpatrzenie wniosku lubelskiego MPK na kursy do Świdnika. Urząd Marszałkowski odrzucił starania spółki ze względu na braki w złożonych dokumentach. Ale przewoźnik odwołał się do Samorządowego Kolegium Odwoławczego, które przyznało, że decyzja urzędników była niesłuszna. – Być może komuś zależało, żeby MPK nie wyjechało na trasę do Świdnika? To byłaby duża konkurencja dla busiarzy – domyśla się nasz rozmówca. – Decyzja SKO udowadnia, że wniosek powinien być rozpatrzony.