Aarhus/Kielce: Rowery na wszelki wypadek
Rowery – to chyba najtrudniejsza część opowieści o Aarhus. Bo są tam niemal na każdym kroku, stoją porzucone, można je wypożyczyć za darmo i skutecznie rozwiązują problemy komunikacyjne. Miejskie rowery funkcjonują w Aarhus dopiero drugi rok, choć do ich wprowadzenia miasto przymierzało się już w 1999 roku. Miały być m.in. jednym ze sposobów na ograniczenie korków w mieście. Początkowo ich wprowadzeniem miała się zajmować prywatna firma, ale ostatecznie to miasto znalazło sponsora i ogłosiło przetarg na wykonanie specjalnych rowerów. Postanowiłem przetestować ten rowerowy system. Bez problemu znalazłem 55 specjalnie oznakowanych punktów, wrzuciłem monetę 20-koronową, czyli około 10 złotych, i już jestem posiadaczem jednego z 400 niebieskich rowerów. Sam pojazd jest dosyć ciężki i nie ma przerzutek, ale na pewno poruszam się szybciej niż na piechotę.
Jadę w kierunku dworca kolejowego. Ścieżka jest wyznaczona na jezdni i niestety, dosyć zatłoczona. Dojeżdżam do skrzyżowania i mam problem, bo chcę jechać prosto, a samochód stojący po mojej lewej stronie chce skręcić w prawo. Zastanawiam się, kto ma pierwszeństwo? Rowerzysta. Wszystkie rowery ruszają, jadą prosto, a samochody czekają. – Dla kierowcy z Polski, który nie jest przyzwyczajony do czegoś takiego, to dość trudne. Ja tu rowerzystę traktuje jak karetkę na sygnale – tłumaczył mi później Krzysztof Gołębiowski, kielczanin mieszkający w Aarhus.
Jadę dalej. Następne skrzyżowanie jest jeszcze ciekawsze – półmetrowej szerokości ścieżkę wymalowano pomiędzy dwoma pasami ruchu dla samochodów. Aż strach jechać pomiędzy autobusami. Ale miejscowym to nie przeszkadza. Samochody, o dziwo, trzymają się w bezpiecznej odległości, a kierowcy wyraźnie uważają na rowerzystów.
Luźniej jest w centrum miasta – tu dominują ulice, gdzie samochody nie mogą jeździć. Jest za to dużo rowerzystów i trzeba uważać. Czasami to wygląda dosyć zabawnie. Ja na przykład uśmiechałem się pod nosem, gdy mijała mnie starsza pani w bardzo eleganckim żakiecie, na rowerze i w kasku.
Po Aarhus jeździłem cały dzień. Okazało się, że w niektóre miejsca szybciej można dotrzeć rowerem niż autobusem. Ale na pewno nie obejrzałem wszystkich ścieżek, bo jest ich podobno 400 kilometrów. – Nie pamiętam, kiedy wybudowaliśmy drogę bez towarzyszącej jej ścieżki rowerowej – mówi Niels Buch Johannsen, szef wydziału prasowego miasta.
Rowerami nie można dojechać jednak wszędzie. Np. na głównym deptaku jest strefa tylko dla pieszych i rowery stoją na parkingach przy wylocie ulicy. Rowerzyści jeżdżą tamtędy tylko wieczorem, gdy po deptaku chodzi mniej pieszych.
O tym, jak ważne są rowery, przekonali się mieszkańcy Aarhus w zeszłym roku, gdy doszło do strajku komunikacji miejskiej. – Oczywiście nikt nie myślał o organizacji komunikacji zastępczej, bo wszyscy się przesiedli na rowery i do taksówek – opowiada Anna Buras-Knudsen, kielczanka mieszkająca w Aarhus.
– W zimie, gdy spadł śnieg, odśnieżono najpierw ścieżki rowerowe. Bo rowery jeżdżą cały rok – twierdzi Gołębiowski. Takie nagromadzenie rowerów powoduje też nietypowe sytuacje. Raz na kilka tygodni miejskie służby zbierają z ulic rowery porzucone przez właścicieli. Potem są wystawiane na sprzedaż i można je kupić nawet za 300 koron, czyli 150 złotych. Więcej w Gazecie Wyborczej: http://miasta.gazeta.pl/kielce/1,47262,4698527.html .