Znikąd donikąd czyli karłowate metro wystartowało

infotram
08.03.2015 19:18
Bez pompy ale z przemówieniem Hanny Gronkiewicz-Waltz ruszyła opóźniona niemalże trzy lata druga linia metra. Linia, która obroniłaby się gdyby została otworzona, tak jak pierwotnie planowano, na EURO 2012. Zanim jednak karłowaty odcinek drugiej nitki warszawskiego metra ruszył zdążyły skończyć się nie tylko Mistrzostwa Europy w roku 2012, ale także Mistrzostwa Świata w 2014 roku, nasi piłkarze są zaś na półmetku eliminacji do kolejnych Mistrzostw Europy w 2016 roku. Ów strzępek drugiej linii metra obroniłby się, gdy został udostępniony kibicom na turniej w 2012 roku. Wówczas rzeczywiście można było zaryzykować stwierdzenie, że plan był dobry. A tak pojawia się pytanie, dla kogo w marcu 2015 roku oddano fragment metra, kursującego na odcinku Rondo Daszyńskiego –Dworzec Wileński? Pierwsza myśl jaka przychodzi do głowy to …Gocław. Tak, właśnie Gocław. To mieszkańcy tej części Warszawy dostali propozycję nie do odrzucenia, aby do Centrum jechać nie jak dotychczas bezpośrednio, ale do Stadionu, potem do Świętokrzyskiej, a następnie do Centrum. Pomysł z węzłem przesiadkowym przy dworcu Warszawa Stadion nie byłby może aż taki zły, tyle, że z pociągiem, jadącym prosto do Centrum. A tak trzy albo dwie przesiadki zamiast połączenia bezpośredniego. Metro jest tu zbędne, wystarczy SKM.
Druga grupa potencjalnych pasażerów to ci, którzy dotychczas dojeżdżali z różnych zakątków szeroko rozumianej prawobrzeżnej części miasta do Ratusza. Dziś mają jechać do Dworca Wileńskiego, dalej metrem przez Stadion i Nowy Świat do Świętokrzyskiej i stamtąd do Ratusza. Dwie przesiadki zamiast połączenia bezpośredniego albo jednej przesiadki z wykorzystaniem tramwaju, który od Wileńskiego do Ratusza jedzie 10 minut. W dodatku po wydzielonym torowisku, po którym kursują także autobusy. Chyba nie tędy droga….
Trzecia kategoria potencjalnych pasażerów metra to ci, którzy z Woli będą chcieli dojechać na Pragę. Niestety metrem nie będzie ani szybciej ani prościej niż tramwajem. Kolejne pudło.
Druga linia metra to klapa. Prowadzi znikąd donikąd. Przypomnijmy sobie jak budowano linię pierwszą. Zaczęto na Kabatach. To jedno z najdalej położonych osiedli w Warszawie. Dzięki metru mieszkańcy nie tylko Kabat, ale także Ursynowa czy Służewia dostali szybki dojazd do Politechniki, a więc niemalże do samego centrum miasta. Z drugą linią powinno być dokładnie tak samo. Budowę trzeba było rozpocząć na Zielonej Białołęce, poprzez Targówek czy Bródno do Dworca Wileńskiego. Wówczas mieszkańcy tych dzielnic dostaliby szybki dojazd niemalże do centrum miasta. A tak mamy karłowaty kawałek nitki, która donikąd nie prowadzi. Stanowi jedynie atrakcję, bo przejeżdża pod Wisłą…Oferta miasta dla mieszkańców tych rejonów stolicy owszem jest. Ale to nie metro, którym mogą szybko dojechać do centrum, ale autobusy, którymi dojeżdżają do metra, którym z kolei przejażdżka trwa ledwie kilka minut. Oto metro po warszawsku.  
Przy okazji nie sposób nie wspomnieć o tramwajowej linii 11, która kursuje od przystanku Metro Młociny do Marymontu. Kolejny warszawski potworek, który od Ronda Daszyńskiego do Metra Marymont dubluje linię 17. Linię dodajmy, która ma jedną z najlepszych częstotliwości w Warszawie. Tylko po to, żeby dowozić do stacji Rondo Daszyńskiego. Kto od stacji Metro Marymont będzie dojeżdżał do stacji Rondo Daszyńskiego? Na to pytanie nawet nie próbujemy znaleźć odpowiedzi.
A zatem potworek ruszył. Z uwagą i nieukrywanym zainteresowaniem będziemy śledzić frekwencję na drugiej linii metra. Czy w obecnej postaci ma ona szansę dorównać pierwszej?