Łódź: Tramwaje bez motorniczych
Na 500 motorniczych łódzkiego MPK, aż 35 stanowisk jest nieobsadzonych. Ci, którzy pracują, muszą obsłużyć 235 składów – czytamy w Dzienniku Łódzkim. Brakuje też… tramwajów, które nagminnie wypadają z kursów. Pasażerowie są przekonani, że przyczyną jest właśnie brak motorniczych. MPK przyznaje, że czasem tak się zdarza, choć problemy występują głównie w okresie częstszych zachorowań bądź w sezonie urlopowym.
Problem tramwajów-widm, które istnieją tylko w rozkładach, pojawia się na wszystkich liniach. Przodują dwójka, trójka oraz dziewiątka. Pasażerowie, którzy z tego powodu spóźniają się do szkół i zakładów pracy, winią brak motorniczych.
Krzysztof Wąsowicz, prezes MPK, przyznaje, że niedobór motorniczych występuje, choć jego zdaniem sytuacja powoli się poprawia. – Pracowników wystarcza, by zapewnić obsługę kursów i ułożyć grafik motorniczych zapasowych. Jednak w okresie częstych chorób lub urlopów niedobór może spowodować kłopoty z obsadą – dodaje. Jego zdaniem wypadek kursu z rozkładu z powodu braku personelu może zdarzyć się zawsze, bo wszystkich wypadków losowych przewidzieć się nie da.
– Niedobór motorniczych jest tylko jednym z powodów braku tramwaju na przystankach o wyznaczonej porze. Pozostałe to awarie, brak prądu, korki na drogach czy kraksy na torach – twierdzi Bogumił Makowski, rzecznik MPK.
Tymczasem motorniczowie, którzy zarabiają średnio 2,8 tys. zł miesięcznie na rękę, nie dziwią się, że młodzi nie garną się do tej pracy. – Pracuje się w piątek, świątek i w niedzielę, pasażerowie się na nas wyżywają, a kierownictwo wymaga punktualnej jazdy w korkach. Za taką płacę – nie warto – mówią zgodnie.
Zdaniem MPK, zdarza się tak bardzo rzadko, choć brakuje aż 35 motorniczych.
Anna O. (nazwisko do wiadomości redakcji) mieszka na Dąbrowie. Codziennie dojeżdża do pracy przy ul. Piotrkowskiej.
– To co przeżywam to prawdziwy horror – narzeka. – Średnio co drugi dzień mam problemy z tramwajem linii 2. Nie wiem, po co na przystanku wiszą rozkłady jazdy, skoro dwójka jeździ jak chce. To chyba najgorsza linia w mieście. Tak dzieje się od wielu tygodni.
Pani Anna podaje przykład z poniedziałku, kiedy zgodnie z rozkładem o godz. 10.20 miała być dwójka na przystanku przy Pionierze, na rogu ul. Tatrzańskiej i Dąbrowskiego. I oczywiście nie było. – Mam migawkę na dwójkę, ale jestem tak zdesperowana, że wsiadam w inny tramwaj i dojeżdżam do pracy z przesiadkami – twierdzi Anna O. – Tak samo jest wieczorem podczas powrotu do domu. Wprawdzie ryzykuję scysję z kontrolerami, ale to nie moja wina, że tramwaje jeżdżą według słońca, a nie rozkładu.
Podobny problem ma Anita Domańska, która dojeżdża z centrum na Kurczaki. – Normą jest, że przy politechnice nie ma dwóch piętnastek z rzędu – dodaje Anita Domańska.
Krzysztof Wąsowicz, prezes łódzkiego MPK, przyznaje, że mimo zapasowych motorniczych na krańcówkach i dodatkowych pracownikach dyżurujących pod telefonem, wypadnięcie tramwaju z kursu z powodu braku obsługi może zdarzyć się zawsze. – Nigdy nie wiadomo, jakie wypadki losowe się przytrafią. W wypadku niedoboru pracowników i okresie częstych chorób jest to bardziej prawdopodobne – dodaje.
Tymczasem nowi do pracy się nie garną. Początkujący motorniczy zarabia 13 zł za godzinę. Potem jego stawka może wzrosnąć do 15 lub 17 złotych, co daje średnio 2,8 tys. zł brutto na miesiąc. Zdaniem Bogumiła Makowskiego z MPK nie jest to powód, dla którego brakuje rąk do pracy. Skąd więc problem wakatów?
– Z jednej strony sporo pracowników przechodzi na emeryturę, a z drugiej – przez długi okres nie było kursów na motorniczego, bo nie było takiej potrzeby – wyjaśnia Makowski. Teraz kursy zostały wznowione, w każdej z czterech edycji uczestniczy około 20 osób. Kurs trwa trzy miesiące i składa się z części teoretycznej i praktycznej. – Pół roku temu przyjęliśmy dziesięciu motorniczych, a po obecnym kursie kolejnych dwudziestu – dodaje.
Praca motorniczych jest monotonna i stresująca, gdyż codziennie spotykają się z agresją i wyzwiskami ze strony poirytowanych pasażerów. Do dyspozycji motorniczych jest zakładowy psycholog, ale niewiele to pomaga. Motorniczych nie dziwi, że chętni nie chcą pracować za marne pieniądze. – To strasznie stresująca praca. Nie zacytuję słów, którymi obrzucają mnie pasażerowie, a większość linii to nie jazda, tylko mozolne posuwanie się w korkach – mówi motorniczy z jedynki.
– Do tego dochodzi praca w piątek, świątek i niedziele. Nie dziwię się, że ludzie wolą mieć unormowane życie prywatne – dodaje.
Inny kierowca jedynki narzeka na system nadgodzin, w ramach którego zamiast bezpośrednio dla MPK, pracuje dla Związku Zawodowego Kierowców i Motorniczych, gdzie dostaje mniej niż w normalnej pracy. – Na dodatek kierownictwo ciśnie, żebyśmy jeździli punktualnie, pasażerowie wyżywają się na nas, a my musimy cały czas być skupieni – dodaje.