Warszawa: Zatruci czadem pasażerowie kuszetki TLK
Pociąg wyruszył ze Świnoujścia o 21.22. – Jechaliśmy już od jakiegoś czasu, kiedy poczułam dym – wspomina pani Agnieszka.
Początkowo pasażerka myślała, że sypialny przejechał obok jakiejś fabryki. Po chwili otworzyła, by przewietrzyć. Ale smród nie ustępował. Przeciwnie, nasilał się z każdą minutą. – Odpływałam. Czułam, że powoli tracę przytomność.
W Szczecinie dosiadły się inne osoby. – Na szczęście się przebudziłam. Moje gardło było podrażnione, a ja półprzytomna.
Inne pasażerki też uskarżały się na dym. – Wybiegłyśmy na korytarz, a tam siwo – opowiada pani Agnieszka. – Konduktorka była przestraszona, nie wiedziała, co robić. Powtarzała, że czegoś takiego nigdy nie widziała. O 1 w nocy ogrzewanie zostało wyłączone.
Przed samą Warszawą w przedziale znowu było czuć dym. Ktoś ponownie włączył ogrzewanie. Pociąg wjechał na Dworzec Centralny o godz. 8.10. – Kiedy zobaczyłem żonę, wyglądała okropnie. W domu wezwaliśmy lekarza rodzinnego – mówi pan Ireneusz Dobrowolski. Doktor zlecił przeprowadzenie badań toksykologicznych w szpitalu. Poradził, żeby tam zaraz pojechać. – Ale Agnieszka nie była już w stanie się podnieść. Osuwała się na ziemię.
Pan Ireneusz natychmiast wezwał pogotowie. – Sanitariusze wynieśli moją żonę na noszach, bo nie mogła iść o własnych siłach.
PRZESIĄDŹ SIĘ NA:
Pani Agnieszka od czwartku przebywa w szpitalu. Przeszła już szereg badań. Lekarze stwierdzili zatrucie dymem. Miała wyjść dzisiaj, ale jest jeszcze za słaba. W lecznicy zostanie najprawdopodobniej do poniedziałku.
Adrianna Chibowska, rzeczniczka PKP Intercity, nic nie wiedziała o całym zajściu. Obiecała, że to sprawdzi. W kolejnej rozmowie poinformowała nas, że w dokumentacji przejazdowej załoga pociągu nie odnotowała żadnych skarg pasażerów. – Ale przeprowadzimy postępowanie wyjaśniające – zapewniła. Dodała, że nigdy wcześniej podobne zdarzenie nie miało miejsca. Przyznała też, że w składach Intercity są wagony ogrzewane węglem. Jednocześnie uspokajała, że ich konstrukcja jest taka, by dym wydostawał się na zewnątrz. – Z pociągu zawsze można wezwać pogotowie, zdrowie naszych pasażerów jest dla nas najważniejsze – przekonywała pani rzecznik.
Po jakimś czasie oddzwoniła do nas jeszcze raz. Okazało się, że w dokumentacji przejazdowej jest wzmianka o tym zajściu. – Odnaleźliśmy konduktorkę. Przypomina sobie całą sytuację. Wycofujemy ten wagon – poinformowała 'Gazetę’.
Tymczasem pan Ireneusz Dobrowolski zapowiada, że wniesie skargę do prokuratury.- Strach pomyśleć, co byłoby, gdyby jechały wtedy dzieci.